„Mimo wszystko musimy żyć i mieć nadzieję” – podkreśla ks. Jacek Waligóra, który jest proboszczem parafii bł. Jakuba Strzemię w Haliczu na Ukrainie i Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Jezupolu. W rozmowie z KAI zwraca uwagę, że pomoc, którą otrzymują z Polski, głównie z Caritas Diecezji Bielsko-Żywieckiej błyskawicznie się rozchodzi.

„U nas coraz więcej uchodźców, co chwila alarm lotniczy, wiele ludzi zatrzymuje się na krótko, przenocuje, by później ruszyć dalej. Tak wyglądają nasze codzienne realia. O tyle jest dobrze, że jeszcze nikt do nas nie strzela i nas nie bombarduje. Jednak niezwykle męczące są alarmy przeciwlotnicze, szczególnie o 3 godz. nad ranem. Śmieję się, że o tej porze Putin nas wzywa do odmawiania Koronki do Miłosierdzia Bożego. Niestety, gdy o tej porze nocy zawyją syreny to już później nie można zasnąć, tym bardziej, że człowiek czeka, czy dojdzie do jakiegoś ataku, czy nie, czy uciekać, czy pozostać w miejscu zamieszkania. To jest niezwykle męczące” – relacjonuje sytuację w Haliczu, ks. Waligóra.

Obecnie w pięciotysięcznym mieście przebywa ok. 1400 przesiedleńców. „Po wybuchu wojny wielu mieszkańców wyjechało. Część uciekinierów przyjęli w swoich domach mieszkańcy, reszta przebywa w szkołach, przedszkolach i innych budynkach publicznych” – mówi.

Do Halicza dociera przede wszystkim pomoc z Caritas Diecezji Bielsko-Żywieckiej. „W zeszłym tygodniu przyjechał do nas jeden tir i przywieziona przez niego pomoc w mig się rozeszła. Teraz oczekujemy kolejnych transportów z pomocą, którą odbieramy z granicy i przywozimy do siebie. Ponadto wspomagają nas indywidualnie wierni, którzy przed wojną pielgrzymowali do Sanktuarium Matki Bożej Opatrzności w Niżankowicach, z Przeworska, Kosiny i innych okolicznych wiosek. Z samego Przeworska były już u nas trzy razy busy z darami. Ponadto w przyszłym tygodniu mamy otrzymać pomoc od Polonii z Wielkiej Brytanii. Jak poinformowała mnie pracownica Rady Miejskiej, która zajmuje się pomocą charytatywną wszystko, co otrzymują błyskawicznie się rozchodzi” – mówi ks. Waligóra.

Z wiernych jego dwóch parafii nikt nie chce wyjeżdżać. „Na co dzień żyjemy jak zawsze, ale oczywiście ludzie przeżywają to, co się dzieje. W obu kościołach normalnie codziennie się modlimy. Wielu księży posługujących na Ukrainie mówi o dużej liczbie ludzi powracających do wiary i Kościoła. U mnie jeszcze tego nie widać” – zaznacza.

Ks. Waligóra z żalem mówi, że oczekiwałby lepszej współpracy z duchownymi Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, do którego przynależy większość mieszkańców Halicza. „Szkoda, że zapomina się o mnie, gdy na przykład w Radzie Miasta obywają się modlitwy za poległych na wojnie” – zaznacza i dodaje: „Nie narzucam się. Wraz z wiernymi pomagamy jak możemy. Wszyscy oczekują, że wojna skończy się jak najszybciej, choć kiedy, tego nie wie nikt. Jak na razie widzimy, że agresor rosyjski chce wszystko zniszczyć. Działają desperacko i na oślep, czego przykładem było wczorajsze zbombardowanie teatru w Mariupolu, gdzie schroniło się ponad tysiąc osób, w większości kobiet z dziećmi i starszych. To potęguje atmosferę strachu, która oczywiście jest o wiele bardziej intensywna w dużych miastach niż gdzie indziej. W Iwano-Frankowsku całkowicie zniszczono lotnisko. Teraz mer miasta poprosiła, aby wszyscy, którzy mieszkają wokół wieży telewizyjnej, która znajduje się w centrum miasta opuścili swoje domostwa. Na tym przykładzie możemy sobie wyobrazić jaka dramatyczna sytuacja tam panuje. Mimo wszystko musimy żyć i mieć nadzieję”.

autor: tom/KAI